„Czy
pani wie, o kim pisze książkę?” – takie pytanie na samym początku zadał mi ks.
Jacek Halman z parafii Borowy Młyn (województwo pomorskie). Zaraz potem
kilkakrotnie podkreślił, że św. Rita jest patronką od rzeczy niemożliwych i po
ludzku beznadziejnych.
-
Ja sam zawdzięczam jej życie – wyznał kapłan.
Historia
znajomości ks. Jacka Halmana ze św. Ritą jest trochę szalona, zwłaszcza w
swoich początkach. – Nie przywiązuję żadnej wagi do snów, ale jakiś czas temu
trzy noce pod rząd śniła mi się zakonnica z różą w ręku. Nie miałem pojęcia,
kim jest, więc w końcu zacząłem szukać. Znalazłem – to była św. Rita. Nic o
niej nie wiedziałem i nie miałem pojęcia, czego ode mnie chce – rozpoczyna swoją
opowieść proboszcza parafii w Borowym Młynie.
Szalona
podróż
Każdego
roku ks. Jacek przed wizytą duszpasterską wydaje niewielką broszurę, którą
zanosi w czasie tradycyjnej kolędy swoim ośmiuset parafianom. Po śnie, w którym
widział św. Ritę, postanowił właśnie jej poświęcić książeczkę.
-
Po jakimś czasie stwierdziłem, że muszę ten pomysł odłożyć na rok. Najpierw
muszę udać się do Cascii, aby trochę lepiej ją poznać – wspomina kapłan.
Ksiądz
Jacek wsiadł zatem w samochód i ruszył do Włoch. W drodze był tak zmęczony, że musiał
kilka godzin odpocząć w Austrii.
-
Po czterech godzinach snu ruszyłem dalej w drogę. Po przybyciu na miejsce zacząłem
szukać noclegu. Pierwszy, jaki znalazłem, kosztował 120 euro, drugi 140 euro.
Obydwa za drogie jak na moją kieszeń. Zdenerwowałem się. Stanąłem gdzieś na
parkingu i zacząłem rozmawiać ze św. Ritą. Prosiłem o pomoc w znalezieniu
miejsca do spania, gdyż w przeciwnym razie musiałbym ruszyć w drogę powrotną. I
tu niemal natychmiast wydarzył się pierwszy cud – znalazłem nocleg za 40 euro w
Hotelu pod różą i mogłem rozpakować się, a następnie ruszyć do grodu świętej –
mówi ks. Jacek.
Oczy
Zanim
ks. Jacek przybył do Cascii, wiele czytał o św. Ricie. Gdzieś znalazł
informacje, że święta raz otwiera, raz zamyka oczy.
-
Kiedy ukląkłem przed nią, od razu zauważyłem, że ma otwarte oczy. Zacząłem
odmawiać modlitwę różańcową i przy piątym dziesiątku zobaczyłem, jak zamyka
oczy – wyznaje kapłan, dodając, że jak na początek znajomości, to było dla
niego za dużo cudownych zjawisk, zwłaszcza że poczuł także przepiękny zapach
róż.
Roccaporena
Kapłan
opuścił sanktuarium i udał się do Roccaporena. – Nie miałem pojęcia, gdzie ma
się udać, żeby coś zobaczyć. Chciałem rozmawiać z Włochami po angielsku, bo ich
języka nie znałem, ale Włosi, jak to Włosi, mówią jedynie w swoim języku. Byłem
już załamany, zmęczony. Miałem dużo wrażeń, jak na jeden dzień, ale przecież
przybyłem do Rity i chciałem „dotknąć” jej miejsc. Nagle wyrosła przede mną
pochodząca z Polski pani Elżbieta z włoskim kapłanem. To był dla mnie kolejny
cud. Pokazali mi wszystko, co chciałem zobaczyć, a kapłan zaprosił mnie do
siebie na kawę. Nie chciałem iść, tłumaczyłem, że przyjechałem tylko do św.
Rity i jeszcze dziś muszę wracać do Polski, ale uległem. Ów kapłan powiedział
mi, żebym się nie martwił, że bez problemu wrócę do domu. I tak się stało.
Jechałem trzydzieści godzin. Nie zatrzymywałem się na spanie i nie czułem
zmęczenia. Padłem dopiero wtedy, gdy dotarłem do domu – wspomina kapłan z
parafii Borowy Młyn.
Historia
kapłana
Ów
włoski kapłan, którego ks. Jacek spotkał w Roccaporena, opowiedział mu swoją
historię. Spedził przy św. Ricie sporo czasu, bodajże około czterdziestu lat. –
Kiedy budowano kaplicę na górze, gdzie modliła się św. Rita, w pewnym momencie
zabrakło pieniędzy. Brakowało kilku tysięcy lirów. Pieniądze spływały do księdza
praktycznie z całego świata, ale wtedy ich zabrakło. Planował nawet wstrzymanie
prac, gdyż żaden bank nie chciał mu udzielić kredytu. Pewnego wieczoru, kiedy
modlił się do św. Rity, dostał list ze Stanów Zjednoczonych, w którym był czek
na dokładnie taką sumę, jakiej mu brakowało – opowiada kapłan. – Na koniec tej
historii zadał tylko jedno pytanie: ”I jak tu nie wierzyć św. Ricie?”. Ten sam
kapłan prosił mnie, bym szerzył jej kult. Jeszcze kilka lat temu do Cascii i
Roccaporena przyjeżdżali ludzie, którzy chcieli się tam modlić. Dzisiaj jest
też sporo turystów, chociaż o wiele mniej. „Bardzo rzadko można ich zobaczyć na
modlitwie. Robią zdjęcia, kupują pamiątki, ale modlitwy jest niewiele” –
skarżył się ów kapłan. Spadek wiary?
I
jeszcze jedno. Ksiądz z Roccaporena powiedział kapłanowi z Polski takie słowa
na odchodne: „Ona lubi jak człowiek cierpi i te cierpienia ofiaruje Bogu, ale
jak trzeba, to pomoże”.
-
Początkowo nie mogłem ich zrozumieć, ale teraz już wiem, co znaczą. Rita
pomaga, chociaż wymaga wiary i modlitwy. To cały sekret jej cudów – podkreśla.
Przyjaźń
Od
tego czasu trwa przyjaźń ks. Jacka ze św. Ritą. W jego parafii raz w miesiącu
odbywają się nabożeństwa ku jej czci, a 22 maja w jej wspomnienie proboszcz
święci róże.
-
Kiedyś poświęciłem kwiaty i pięć róż postawiłem w kancelarii. 4 września 2011
roku, kiedy spałem, na plebanii w kancelarii wybuchł pożar. Gdy zbudził mnie
mój pies, cały dom był zadymiony. Zacząłem gasić ogień. Część kancelarii jednak
spłonęła, a ja znalazłem się w szpitalu. Na drugi dzień znajomy strażak zapytał
mnie, kto trzymał mi maskę przeciwgazową. Ja nic nie pamiętałem. Tylko jedna
odpowiedź przyszła mi na myśl: św. Rita – to ona mnie ocaliła. Po powrocie do
domu zobaczyłem pięć nietkniętych ogniem róż, co potwierdziło moje przeczucia.
To jej, św. Ricie, patronce od spraw beznadziejnych, zawdzięczam swoje życie –
mówi wzruszony ks. Jacek Halman.
Świadek
łask
Czciciel
św. Rity, którzy szerzy jej kult, był świadkiem wielu łask.
-
Kiedyś pewna kobieta prosiła św. Ritę o odzyskanie wzroku dla swojej córki. Po
nabożeństwie do świętej dziewczynka zaczęła widzieć. Inne dziecko, tak chore,
że rodzice wzywali do niego pogotowie, już po kilku godzinach po nabożeństwie
odzyskało całkowicie zdrowie. Lekarz, który przyjechał do duszącego się
dziecka, miał pretensje do rodziców, że niepokoją lekarzy, a ich dziecko jest
zdrowe – opowiada ks. Jacek.
W:
M. Pabis, Cuda świętej Rity, patronki w sprawach najtrudniejszych, Dom
Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz