Życie modlitewne Rity nie ograniczało się jedynie do modlitw wstawienniczych i orędownictwa za potrzebującymi. Była kobietą zdolną do ogromnych poświęceń, hojnie oddającą Bogu nawet swój czas nocnego odpoczynku. Ta krucha kobieta spędzała niekiedy cale noce na modlitwie, usiłując wsłuchać się w głos Boga, żałując o świcie, że powstające słońce rozpraszało jej skupienie. Taki styl modlitwy praktykowała żyjąc jeszcze w świecie i szybko wprowadziła go do osobistej praktyki monastycznej. Przypominała w tym św. Antoniego Pustelnika, którego przykład cenobickiego życia tak dalece zafascynował ongiś św. Augustyna, iż zapragnął on porzucić nadzieje tego świata. Taka praktyka odzwierciedla biblijne przesłanie i zachętą do modlitwy nieustannej. Rita, jako duchowa uczennica św. Augustyna, musiała przynajmniej kilka razy w czasie swojego nowicjatu i później słyszeć nauką o modlitwie kobiet wyłożoną przez tego Ojca Kościoła w dziele O świętym dziewictwie. „Ci, którzy szukająTwego miłosierdzia i Twojej prawdy, żyjąc dla Ciebie, a nie dla siebie, niech Ciebie słuchają i niech przychodzą do Ciebie i uczą się od Ciebie być cisi i pokorni".
Intensywne życie duchowe najczęściej wydaje plon w postaci doświadczeń mistycznych. Nie zachowały się żadne dokumenty pozwalające dowieść, że Rita była mistyczką, porównywalną chociażby ze współczesną sobie św. Katarzyną ze Sieny. Istnieje jednak kilka śladów mistycyzmu tej niezwykłej kobiety. Według jednego z podań Rita przed złożeniem profesji wieczystej miała pewnej nocy wizję podobną do tej, jaką miał bli-blijny patriarcha Jakub. Zamiast drabiny widzieć miała schody, po których schodzili i wchodzili aniołowie, a na szczycie miał stać sam Jezus oczekujący na nią. Trochę inaczej interpretuje ten fakt przywoływany tu wielokrotnie List Apostolski papieża Leona XIII, napisany z okazji jej kanonizacji. Papież stwierdza, że Rita przeżyła mistyczną wizję Drabiny Jakubowej, na której szczycie czekał na nią z otwartymi ramionami sam Jezus, zapraszający ją, aby wspięła się na wyżyny duchowe.
Bardziej krytyczny lub podejrzliwy umysł odrzuci tę opowieść jako niewiarygodną, jako zbyt otwarcie odwołującą się do archetypu wizji mistycznej z księgi Rodzaju. Warto jednak zwrócić uwagę, że tradycja ta została poparta autorytetem samego papieża przy okazji procesu kanonizacyjnego. Doświadczenie, jakie przeżyła Rita, nie musiało być ani jednostkowe, ani zmyślone. Według o. Cavallucciego pewnego razu Rita, modląc się w chórze, wpadła w taką ekstazę, iż siostrom wydawało się, że patrzą na osobę zmarłą. Ten sam autor mówi, że rozmyślając nad Męką Pańską, siostra Rita zachowywała się jak „świeca stojąca obok ognia", a metaforą tą chciał pewnie określić omdlenia doznawane przez ludzi modlących się szczególnie intensywnie. Przypadki takich omdleń nie są doświadczeniem odosobnionym pośród osób zaangażowanych wyjątkowo emocjonalnie w życie duchowe.
Przytaczane opisy byłyby pewnie bez znaczenia, gdyby nie wydarzenie, które w 1442 roku wycisnęło na Ricie niezwykłe znamię, czyniąc ją rozpoznawalną w ikonografii chrześcijańskiej. Podczas modlitwy w Wielki Piątek doznała ekstazy, w trakcie której poczuła, że Chrystus wkłada jej na głowę koronę cierniową. Jeden z kolców wbił się głęboko w jej czoło, co spowodowało krwawienie i niemal natychmiastowe omdlenie. Została odnaleziona następnego dnia rano, gdy siostry zauważyły jej nieobecność na wspólnej modlitwie w chórze zakonnym. Początkowo ranę na czole uznano za przypadkowe skaleczenie. Zresztą sama Rita nie oponowała przeciwko takiej interpretacji zdarzenia. Z pokorą poddawała się leczeniu rany, pozwalając na okładanie jej różnymi maściami i medykamentami mającymi przyspieszyć gojenie się rany. Po wielu próbach okazało się, że niegojąca się rana jest stygmatem korony cierniowej.
Zanim wyjaśnimy naturę tego zjawiska, warto zwrócić uwagę na okoliczności samego zdarzenia. Tradycja bowiem, a za nią pierwszy biograf Rity, wiąże ten fakt z owianym sławą legendarnym kaznodzieją, franciszkaninem św. Jakubem delia Marca. Urodzony w 1398 roku w Monteprandone, prowincji Marche, otrzymał habit zakonny z rąk św. Bernarda ze Sieny i szybko stał się towarzyszem takich znakomitych kaznodziei franciszkańskich, jak św. Jan Kapistran, z którym odbył szereg podróży misyjnych. W 1426 roku papież Marcin V mianował go wraz ze św. Janem Kapistranem inkwizytorem papieskim w kwestii sekty Fraticellich, tzw. „Braciasz-ków", separatystów franciszkańskich, radykalnie występujących przeciwko wszelkim własnościom materialnym Kościoła. Jego szczególnym powołaniem było głoszenie pojednania między narodami zaangażowanymi w wojnę. Poświęcił się jednaniu Gwelfów i Gibelinów w Italii. Na prośbę pochodzącego z zakonu augustianów papieża Eugeniusza IV podjął się wielu misji dyplomatycznych poza granicami Italii, głosząc Ewangelię w Serbii, Bośni, na Węgrzech, w Niemczech, Austrii, Szwecji, Danii, Czechach, a nawet w Polsce. Z polecenia tego samego papieża, rozpoczął w 1437 roku misję zachęcania imperatora Zygmunta do udziału w krucjacie przeciwko Turcji. W latach 1440-42 głosił niestrudzenie Słowo Boże w regionie środkowej Italii, w miastach Toskanii, Marche oraz Umbrii.
Zgodnie z tradycją, św. Jakub delia Marca miał głosić wielkopiątkowe kazanie dla mieszkańców Cascia 30 marca 1442 roku. Nie omieszkał odnotować tego wydarzenia pierwszy biograf Rity. „Bł-Jakub delia Marca z Zakonu Braci Mniejszych tak dał się ponieść ferworowi rozprawiania o naj-okrutniejszych cierpieniach Zbawiciela, że wszyscy słuchacze zostali bezmiernie obrazem tym rozpaleni. Ale Rita, poruszona bardziej niż inni, została porwana gwałtownym pragnieniem uczestnictwa w cierpieniach Chrystusa w jakikolwiek sposób. Skupiając się zatem w swojej celi, rzuciła się na kolana u stóp krucyfiksu - jaki do dziś można jeszcze oglądać w klasztorze - i, pełna gorzkich łez. zaczęła Go prosić, aby udzielił jej przynajmniej jakiejś cząstki swoich boleści".
Kierując się różnorakimi argumentami, współcześni biografowie unikają stwierdzenia faktu, jakoby Rita otrzymała dar stygmatu Męki Pańskiej dzięki kazaniom św. Jakuba. Głównym motywem jest brak zgody co do daty otrzymania stygmatu bądź też ustalenia narodzin samej świętej. Zwolennicy narodzin Rity w 1362 roku uważają, że Rita miałaby otrzymać stygmat w Wielki Piątek, 18 kwietnia 1432 roku. Gdyby jednak przyjąć tę datę, to tradycja głoszenia kazań św. Jakuba delia Marca w Cascia nie wytrzymałaby krytyki. Ponad wszelką wątpliwość wiadomo, że w tym czasie kaznodzieja bawił w Bośni i Dalmacji i jest niemożliwe, aby w tym samym czasie głosił kazania w Umbrii. Ze względu na późne siedemnastowieczne datowanie tej tradycji i niemożność ustalenia jej ciągłości niektórzy w ogóle uważają wiązanie św. Rity ze św. Jakubem delia Marca za mało prawdopodobne. Zwolennicy tradycji spotkania się obojga świętych argumentują zaś, że Rita otrzymała stygmat ciernia 30 marca 1442 roku w kontekście działalności kaznodziejskiej na terenie Umbrii charyzmatycznego franciszkanina. Wiadomo bowiem, że w tym właśnie czasie św. Jakub głosił kazania w pobliskich Spoleto, Nursji oraz w samej Cascia. Nie powinno się zatem a priori wykluczyć możliwości nieświadomego wpływu ucznia św. Bernarda ze Sieny na pobożność pasyjną Rity z Cascia.
Niezależnie od wątpliwości lub pewności historyków co do nieświadomego spotkania się tych dwojga świętych, fakt otrzymania przez Rite widocznego stygmatu nigdy nie był przez nikogo kwestionowany. Jest stwierdzony nie tylko przez tradycję ustną, potwierdzonąpóźniej w procesach beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym, ale przede wszystkim przez ikonografię powstałą po śmierci stygmatyczki. Pierwszy obraz to epitafium wymalowane na drewnianej trumnie, do której złożono ciało stygmatyczki w 1457 roku, czyli w roku jej śmierci. Napis w języku włoskim (sic!) głosi, że przez piętnaście lat Rita cierpiała ból ciernia. Na trumnie wymalowano też dwa wyobrażenia św. Rity z charakterystyczną krwawą raną na czole. Jeden obraz przedstawia świętą za życia, a drugi po jej śmierci. Na pierwszym wyobrażeniu Rita trzyma w rękach kolec korony cierniowej i wpatrzona jest w Chrystusa ukrzyżowanego, złożonego do grobu. Drugi wizerunek przedstawia świętą po śmierci z cierniem tkwiącym w czole.
Drugie świadectwo materialne to wspomniane wcześniej malowidło na płótnie, sporządzone tuż po śmierci Rity jako pomoc dydaktyczna w katechezie pielgrzymów przybywających do grobu stygmatyczki z Cascia. Na sześciu kwadratach nieznany autor (a może autorka?) przedstawił sceny zżycia świętej, w tym także scenę otrzymania daru stygmatu. Płótno wprawdzie zaginęło, na szczęście jednak dla potomnych przedtem zostało dokładnie opisane w aktach procesu kanonizacyjnego. Inne świadectwa, ważne z punktu widzenia krytycznej analizy tradycji, to sporządzone w drugiej połowie piętnastego i początku szesnastego wieku freski w kościołach Cascia, przedstawiające wizerunek św. Rity z charakterystycznym znamieniem śladu korony cierniowej na czole. Podobny los do płótna „z komiksem" spotkał 108 tabliczek wotywnych, sporządzonych przez pielgrzymów przybywających tłumnie do grobu świętej, z których najstarsza nosiła datę 18 czerwca 1457 roku, a inne pochodziły z końca piętnastego wieku. Każda z tych tabliczek została dokładnie opisana w czasie procesu beatyfikacyjnego w 1626 roku, dzięki czemu wiemy, że przedstawiały one cuda spełnione za wstawiennictwem św. Rity oraz jej wizerunki z charakterystycznym stygmatem korony cierniowej. Niestety, tabliczki te zaginęły w późniejszych wiekach, ale ślad po nich pozostał chociażby we wspomnianych aktach procesu beatyfikacyjnego. W 1972 roku doktor Osvaldo Zucchi, specjalista w dziedzinie kryminalistyki, przebadał wnikliwie czaszkę stygmatyczki w celu stwierdzenia autentyczności stygmatu. Badacz stwierdził, że „czoło z domniemanym stygmatem korony cierniowej jest w całości gładkie, z wyjątkiem małej wypukłości na frontowej części kości czołowej". Wypukłość ta ma formę podłużnej rysy długości 2,5 cm . Chociaż pochodzenie tego śladu można różnie interpretować, to jednak dr Zucchi przyjął, że wcześniejsza rana była skutkiem jakiegoś traumatycznego przeżycia, wywołanego albo mocnym uderzeniem, albo ostrym narzędziem, które spowodowało poważną rysę na czaszce.
Bez wątpienia Rita była stygmatyczką. Stygmatyzacja jest zawsze jakimś punktem kulminacyjnym w rozwoju duchowym mistyka. U postronnych obserwatorów budzi zainteresowanie jako niewytłumaczalny fenomen. Zdumiewa nie tyle sam fakt rany, co jej zachowanie z punktu widzenia praw biologii i fizyki. Rany nie goją się, nie można ich leczyć, krwawią, mimo to osoba stygmatyzowana nie wykrwawia się, krew często spływa w kierunku przeciwnym do kierunku ciążenia. Słusznie teologowie uważają stygmaty za łaskę z natury swojej nadzwyczajną. Nie można jej otrzymać na normalnej drodze świętości, a jedynie na drodze szczególnego wyrzeczenia i wyjątkowej świętości osobistej. Przyczyną stygmatyzacji jest intensywne życie umiłowaniem Boga do granic cierpienia i jeszcze dalej. Będąc zewnętrznym znakiem, są przede wszystkim wewnętrzną., duchową raną przyjętą z miłości do Chrystusa i z pragnienia uczestnictwa w jego odkupieńczych cierpieniach.
Mimo to Kościół z wielką ostrożnością, jeśli wręcz nie podejrzliwie, traktuje swoich stygmatyków. Przypomnijmy tutaj chociażby stygmaty-ków owianych legendą, jak św. Franciszek, św. Katarzyna ze Sieny, św. ojciec Pio, św. Emma Galgani, lub też tych, którzy nie doczekali się kanonizacji, jak Anna Katarzyna Emmerich czy Marta Robin. Żaden z nich nie miał lekkiego życia. Do orzeczenia świętości osoby kierującej się w swoim życiu nabożeństwem do Męki Pańskiej stygmaty są po prostu niepotrzebne i właśnie dlatego stygmatyk jest wielce podejrzany, wielokrotnie sprawdzany, kontrolowany i nie otrzymuje taryfy ulgowej w życiu Kościoła, lecz wręcz przeciwnie - upokorzenia. Często ktoś taki wystawiany jest na próbę, infiltrowany, podglądany, krytykowany, skazywany na milczenie, izolowany od reszty wspólnoty.
Nie inaczej było w przypadku Rity. Stygmat ciernia, początkowo rozeznany jako zwykłe skaleczenie, przynosił z dnia na dzień większą udrękę i upokorzenia. Kobieta słabła, nie mogła wypełniać prostych czynności domowych czy też oddawać się posłudze ubogich, tak jak to czyniła dotychczas. Siostry wstydziły się świętej wdowy, której krwawiąca rana zamiast goić się, wylewała z siebie krople krwi. Widok rany budził u zakonnic wstręt. Rite zaczęto izolować od innych sióstr, zmuszać do spożywania posiłków w samotności, a nawet uniemożliwiano jej uczestnictwo we wspólnych modlitwach w chórze zakonnym. W rezultacie ta święta wdowa zmuszona była do życia w ciągłej samotności, „rozmawiając tylko ze sobą i Bogiem", by - jak to zaznacza pierwszy biograf - tak żyjąc, „znaleźć jeszcze większe uznanie w niebie, ale strapienia na ziemi". Rita zatem podzieliła los wszystkich stygmatyków znanych w historii Kościoła.
Prawdopodobnie jedynie Ricie przydarzył się fakt, rzadko występujący w życiu stygmatyków, a mianowicie chwilowe zniknięcie stygmatu. Miało do tego dojść w ogłoszonym przez papieża Mikołaja V Roku Jubileuszowym 1450. W cytowanej tutaj wielokrotnie biografii Rity z 1626 roku czytamy, że zakonnica wyrażała gorące pragnienie wzięcia udziału w pieszej pielgrzymce sióstr z Cascia do Rzymu. Celem pielgrzymki było nawiedzenie grobów Apostołów, modlitwa w czterech rzymskich bazylikach, uzyskanie odpustów przywiązanych do Roku Jubileuszowego. Niektórzy uważają, że celem podróży był także udział w uroczystości kanonizacji św. Bernardyna ze Sieny. Mniszki z Cascia, wybierając się w drogę, nie miały najmniejszego zamiaru zabierać ze sobą swojej siostry doświadczonej cierpieniem. Biograf podkreśla, że siostry uznawały za nieprzyzwoitość podróż w towarzystwie zakonnicy cuchnącej od rozkładającej się na zakrwawionych bandażach krwi.
Nieco komicznie na tym tle przedstawia się stanowisko przełożonej sióstr, że zezwoli na pielgrzymkę siostry Rity do Rzymu pod warunkiem wyleczenia rany na jej czole. Widać przełożona nie do końca była przekonana co do autentyczności stygmatu, skoro urzędowo „zarządziła" jego uzdrowienie. Jakież musiało być zdumienie sióstr, gdy już po jednorazowym posmarowaniu maścią rana zagoiła się i święta wdowa stanęła w drzwiach gotowa do wymarszu z innymi siostrami. Pozostał jej jedynie stygmat niewidzialny: przeszywający ból w czole, przypominający o cenie wybrań-stwa. Po powrocie z pielgrzymki rana na czole natychmiast się otworzyła i zabliźniła dopiero po śmierci Rity.
Niektórzy biografowie unikają przytaczania powyższego zdarzenia, jeszcze inni uważają je za niewiarygodne, nie podparte żadnym koronnym argumentem podanie ludowe. Jeszcze inni upiększają to wydarzenie, podając przy okazji mało prawdopodobny cel pielgrzymki do Rzymu, a mianowicie uczestnictwo w przeniesieniu relikwii św. Moniki, matki św. Augustyna, z kościoła św. Aurei w Ostii do kościoła św. Tryfona (dzisiaj św. Augustyna) w pobliżu Piazza Navona w Rzymie. Takiej interpretacji przeczą jednoznacznie fakty, gdyż translokacja relikwii św. Moniki odbyła się dnia 9 kwietnia 1430 i data ta jest datą pewną. Rita nie była jeszcze wtedy obdarzona łaską stygmatu, więc trudno wiązać te dwa wydarzenia. Jednak gdy mowa o autentyczności pieszej pielgrzymki Rity do Rzymu, warto podkreślić, że zarówno w aktach beatyfikacyjnych, jak kanonizacyjnych świętej, fakty pielgrzymki i chwilowego zniknięcia stygmatu są potwierdzone. W klasztorze w Cascia, w zamkniętej dla pielgrzymów kaplicy mniszek, znajdują się pochodzące z początków XVII wieku obrazy przedstawiające siostry, między innymi Rite, wyruszające i powracające z pielgrzymki do Rzymu.
Powiedzieliśmy, że stygmaty nie są konieczne do stwierdzenia świętości osoby. Są jednak widzialnym znakiem miłości do serca religii chrześcijańskiej, cierpień Chrystusa, stanowiących znak Bożego Objawienia. Papież Jan Paweł II tak o tym mówił:
„To właśnie owe, spędzone w ustawicznej kontemplacji, lata pokuty i modlitw znalazły swój punkt szczytowy w ranie wyciśniętej na jej czole. Znak ciernia, niezależnie od cierpień fizycznych, jakie powodował, był niczym pieczęć jej boleści wewnętrznych, ale przede wszystkim był dowodem jej bezpośredniego uczestnictwa w Męce Chrystusa, której jednym z najbardziej dramatycznych momentów było ukoronowanie koroną cierniową w Pretorium u Piłata (zob. Mt 27, 29; Mk 15, 17; J 19, 2.5). Tutaj zatem powinno się dostrzegać szczyt rozwoju mistycznego i głębię cierpień tej kobiety, które były tak wielkie, że domagały się aż zewnętrznego, cielesnego śladu. Tutaj odkrywamy także ten jedyny w swoim rodzaju punkt styczny łączący tych dwoje dzieci Umbrii, Ritę i Franciszka. Bowiem tym, czym były stygmaty dla Biedaczyny, tym był też cierń dla Rity: znakami bezpośrednio kojarzonymi z odkupieńczą Męką Chrystusa Pana, ukoronowanego ostrymi cierniami po okrutnym biczowaniu, a następnie przebitego gwoźdźmi i przeszytego włócznią na Kalwarii. Takie skojarzenia przywołuje tych dwoje świętych dzięki tej wspólnej miłości, posiadającej wrodzoną siłę jednoczenia z Bogiem. Właśnie przez wzgląd na ten bolesny cierń, Święta od Róż stała się żywym symbolem miłosnego współuczestnictwa w cierpieniach Zbawiciela".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz