Stała się częścią nas
- Kuba urodził się 19 grudnia 2000 roku. Dziecko było w normie i nic nie wskazywało na to, żeby miały pojawić się jakieś problemy. Nagle 13 stycznia Kuba zaczął strasznie wymiotować. Wezwaliśmy lekarza, ale pediatra powiedział, że nic takiego się nie dzieje i dał środek na uspokojenie. Wymioty nie ustępowały, a Kuba stracił przytomność - opowiada Anna Olszowska, mama dziecka.
Państwo Olszowscy trafili ostatecznie do szpitala w Nowym Sączu. Okazało się, że Kuba ma rozległy wylew krwi do mózgu. Rodzice poprosili wtedy kapelana szpitala o ochrzczenie dziecka a potem przewieźli je do szpitala w Krakowie-Prokocimiu. - Mieliśmy nadzieję, że tam dowiemy się, że lekarze w Nowym Sączu się mylą - mówi pani Anna. - Okazało się jednak zupełnie inaczej. Lekarze w Prokocimiu powiedzieli nam, że jest tragicznie, że jeśli dziecko w ogóle przeżyje to będzie roślinką. W mózgu Kuby były skrzepy krwi, syn miał dużą anemię. Przestraszyliśmy się i pojechaliśmy do domu do Nowego Sącza. Baliśmy się jego śmierci. Myślałam wtedy już, że chcę urodzić kolejne dziecko, kolejnego Kubę. W tej sytuacji moja siostra zamówiła Mszę świętą w intencji Kuby. Po jej zakończeniu ksiądz pomodlił się jeszcze o uzdrowienie za wstawiennictwem św. Rity. Mama poszła wtedy do niego i zapytała od czego jest ta święta. Ksiądz odpowiedział, że od spraw... beznadziejnych i trudnych.
Tego samego dnia po południu rodzice Kuby jeszcze raz poszli do kościoła, by pomodlić się przed nowo poznaną świętą. - Stał przed nią wazon z różami. Mąż zerwał kilka płatków, które potem włożyliśmy pod poduszkę chorego synka - mówi mama Kuby.
I dodaje: - Msza św. odprawiona została rano, a po południu mąż zadzwonił do Prokocimia, żeby zapytać o Kubę. Powiedzieli mu wtedy, że Kuba został przeniesiony z oddziału intensywnej terapii, a skrzepy się rozpuściły. Stwierdzili, żebyśmy się modlili, bo chyba stał się cud. Kuba szybko wyszedł do domu, choć miał wtedy jeszcze dwa krwiaki w mózgu, które miały się wchłonąć po dwóch tygodniach. Okazało się, że po tygodniu już ich nie było.
- Ludzie, którzy wiedzą jak źle było z Kubą ,dziś dziwią się kiedy go widzą - podkreśla pani Anna. - Synek ma pięć lat, chodzi do przedszkola integracyjnego. Dużo z nim pracujemy, a Kuba dobrze się rozwija. Każdego dnia z nim ćwiczymy. Kuba umie się modlić, wie gdzie w kościele jest św. Rita. Wie, że to ona wstawiała się za nim, gdy był bardzo chory i teraz on modli się za jej wstawiennictwem. A św. Rita stała się jakby częścią nas. Każdego dnia modlimy się za jej wstawiennictwem, chodzimy na nabożeństwa ku jej czci, bierzemy udział w odpuście. To jest dziś takie normalne, choć wcześniej nie wiedziałam nawet, że św. Rita jest u nas w sądeckim kościele.
- Uważam, że to co przeżyliśmy z Kubą było nam wszystkim bardzo potrzebne. Pokazało nam jak wielką wartością jest życie. Wcześniej nie bardzo wiedziałam co chcę w życiu robić. Dziś wiem, że chcę pracować z dziećmi niepełnosprawnymi. Wydaje mi się, że wiem jak im pomóc, jak z nimi być - zwierza się Anna Olszowska.
Małgorzata Pabis, hb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz