"Cuda i łaski Boże": Nie rozstajemy się z nią

- Kult św. Rity nie jest w Polsce jeszcze tak wielki jak w krajach Europy Zachodniej. Nawet w dniu jej święta 22 maja w polskich kościołach raczej nie wspomina się tej patronki. Osobiście dowiedziałam się o niej dziewięć lat temu, kiedy w jednym z kościołów belgijskich (przypadkowo?) uklękłam przed ołtarzem, który był poświęcony św. Ricie. Chyba to właśnie wtedy dowiedziałam się też, że pomaga ona w sprawach trudnych, wręcz beznadziejnych. Lecz w świadomości polskich katolików istnieje przecież św. Juda Tadeusz, do którego w ciężkich chwilach się zwracamy - rozpoczyna swoje świadectwo, pisane w imieniu swoim i męża, Irena Prędota.

Historia o tym, w jaki sposób św. Rita wkroczyła do naszego życia codziennego, a może nam to tylko uświadomiła będąc w nim już wcześniej, rozpoczęła się trzy lata temu - w kwietniu 2003 roku. Mój siostrzeniec, młody przedsiębiorca nie był w stanie wywiązać się z pewnych powinności płatniczych i groziło mu więzienie. Sytuacja była rozpaczliwa dla nas, ale głównie dla jego matki i żony. W środku Wielkiego Tygodnia 2003 roku miał stawić się do zakładu karnego, aby odbyć karę. Święta, które cała nasza rodzina miała spędzić w Krynicy Górskiej, zapowiadały się smutno. Po przyjeździe do uzdrowiska, właśnie w dniu, w którym wyznaczono termin odbywania kary, poszliśmy do tamtejszego kościoła, a następnie do sklepiku z dewocjonaliami na kościelnym dziedzińcu. Trudno byłoby obcym, postronnym osobom odgadnąć, że mamy taki ciężki problem. Dlatego bardzo mnie zaskoczył fakt, że kiedy oglądaliśmy książki podszedł do mnie sprzedawca i oznajmił, że "coś dla mnie ma" - wręczył mi książeczkę o św. Ricie i broszurkę z modlitwami i nowenną do niej. Rozpoczęłam nowennę w intencji, aby pobyt w więzieniu był dla młodego człowieka znośny i pouczający. Minęły cztery dni. W Wielką Niedzielę po rezurekcji i wielkanocnym śniadaniu usłyszeliśmy na korytarzu pensjonatu radosne krzyki, a po chwili rozpromieniona rodzina weszła do pokoju. Okazało się, że na dwie godziny przed udaniem się skazanego do więzienia, ktoś z przyjaciół siostry znalazł sposób na rozwiązanie sprawy i sam zaofiarował pomoc. Trudno mi było interpretować całą sprawę inaczej, aniżeli jako wstawiennictwo św. Rity. Takie było moje odczucie i przekonanie.

Część wakacji 2003 roku spędziliśmy w holenderskim Leiden, aby móc pracować w tamtejszej bibliotece. Umożliwiło nam to po części stypendium naukowe dla mojego męża Stanisława, które otrzymał dzięki wybitnemu holenderskiemu uczonemu, naszemu przyjacielowi. Po przyjeździe do Holandii zadzwoniliśmy do naszego dobroczyńcy, aby mu podziękować i umówić się na spotkanie. Od jego żony dowiedzieliśmy się, że profesor przebywa w szpitalu w stanie ciężkim, po wylewie krwi do mózgu i jest z nim bardzo źle. Mąż powiedział, że będziemy prosić o pomoc "Moce Niebieskie". Nasi znajomi są ewangelikami z Kościoła Kalwińskiego, ale raczej są już ateistami. Mój mąż rzucił wtedy okiem na nasze książeczki z modłami do św. Rity i oboje zaczęliśmy za jej pośrednictwem prosić o odwrócenie zagrożenia życia przyjaciela. Po dwóch tygodniach okazało się, że sytuacja nie jest już tak groźna i pan profesor spędzi koniec tygodnia na przepustce w domu. Natychmiast udaliśmy się do niego do Utrechtu. Zastaliśmy go w dobrym stanie. Był ubrany, siedział w fotelu, gawędził z nami i ku naszemu zdumieniu uparł się, aby nas odprowadzić do autobusu. Opowiedział nam też historię, z której wynikało, że żona powiedziała mu o naszych modłach. Przytoczę część tej wypowiedzi: "Nagle zacząłem się czuć coraz lepiej. Lekarze żartowali: cóż to się z Tobą dzieje? Wedle naszej wiedzy powinno być coraz gorzej, a Ty masz się coraz lepiej? To chyba te polskie modlitwy - odrzekł".

Wówczas tak sądził. Wyzdrowiał, odwiedził nas w Polsce jesienią 2004 roku. Był w świetnej formie. Jednak teraz uważa, że nie było z nim aż tak źle i że ot tak po prostu wyzdrowiał.

Święta Rita długo musiała czekać na kanonizację, ale nawet 600 lat nie tylko nie umniejszyło jej zasług na ołtarze, ale powiększyło. To, że nadal musi się przebijać i doznawać niewdzięczności też jej nie zaszkodzi, lecz rozszerzy i umocni jej kult. My się z nią nie rozstajemy i być może będziemy mogli nadal świadczyć, przedkładając jeszcze inne dowody łask wyproszonych za jej wstawiennictwem. Mamy jej piękną figurkę kupioną w Rzymie, a co roku latem odwiedzamy jej sanktuarium w Nowym Sączu.

Irena i Stanisław Prędotowie