Z ziemi włoskiej do Polski

O kulcie św. Rity na Półwyspie Apenińskim krążą legendy. Ale patronka wzywana w sprawach trudnych i beznadziejnych staje się coraz bardziej znana także w naszym kraju. Przykładem jest mała parafia Czarna koło Ustrzyk, gdzie na comiesięczne nabożeństwo przyjeżdża bardzo dużo ludzi.

Z okna plebanii jak na dłoni widać asfaltową wąską drogę prowadzącą wprost do stojącego u podnóża górki kościoła. Za dwie i pół godziny ma się rozpocząć Msza św., Różaniec i 27. nabożeństwo do św. Rity. Co miesiąc prowadzi je inny kapłan, którego zaprasza proboszcz. Aż się nie chce wierzyć, że niezbyt duży drewniany kościółek w parafii liczącej ok. 1700 osób, między Ustrzykami Dolnymi a Górnymi, będzie za chwilę pękał w szwach. W sceptycyzmie utwierdza fakt, że od rana mocno pada i nie zapowiada się, żeby miało przestać. Tymczasem już kilka minut przed godz. 15 do kościoła zaglądają pierwsze osoby. Gdy pojawia się coraz więcej aut, zaglądam na parking i sprawdzam rejestracje. Są bliższe okolice - jak Brzozów czy Sanok. I nieco dalsze: Jarosław, Przemyśl. W oczy rzuca się Tarnów i Dębica. Ludzie przyjechali tu za włoską świętą, która do bieszczadzkiej parafii trafiła przez Kraków z powodu... nowotworowej choroby proboszcza.

Święta od pojednania

O godz. 17 punktualnie rozpoczyna się Różaniec. W kościele nie ma już za dużo miejsc stojących, o siedzących nie ma nawet mowy. Obok ołtarza w prezbiterium stoją relikwie św. Rity. Nad nim jej portret. Prawie wszyscy ludzie w kościele trzymają w dłoniach czerwone róże. Zostaną one pobłogosławione na koniec nabożeństwa.

Dlaczego święta przedstawiana jest właśnie z tymi kwiatami? Nawiązują one do wydarzenia z jej życia, kiedy to róże zakwitły w zimie. O róże poprosiła umierająca zakonnica, a wcześniej żona i matka Margerita (w zdrobnieniu Rita) Lotti. Urodzona w 1381 r. kobieta wiele w życiu przeszła. Jako dziewczynka była przekonana, że jej drogą życia jest zakon. Jednak w wieku 12 lat rodzice skłonili ją do wyjścia za mąż za człowieka, który okazał się awanturnikiem i rozpustnikiem, brutalnie traktującym żonę. Rita znosiła te upokorzenia, urodziła dwóch synów. Mąż pod jej wpływem powoli się zmieniał. Przed śmiercią przeprosił Ritę, pojednał się z Bogiem i z Kościołem.
Został zamordowany w wyniku spisku jego dotychczasowych przyjaciół. Dwaj synowie chcieli pomścić śmierć ojca. Rita modliła się, aby Bóg uniemożliwił jej synom dokonanie zemsty i popełnienie grzechu morderstwa. Rok później obaj zmarli. Zostawszy bezdzietną wdowę zgłosiła się do klasztoru św. Marii Magdaleny w Cascii. Zakon jednak odrzucił ją. Kojarzona była bowiem z trwającym sporem między dwiema rodzinami. Otrzymała misję doprowadzenia do pojednania i zakończenia waśni. Pozornie niewykonalne zadanie zakończyło się sukcesem i w wieku 36 lat trafiła do zakonu.

Rita miała wielkie nabożeństwo do męki Pańskiej. Pewnego dnia podczas adoracji krzyża prosiła Jezusa, żeby mogła choć symbolicznie uczestniczyć w Jego cierpieniach. Otrzymała cierń z korony, który tkwił w jej czole przez resztę życia, powodując nieustanny ból. Cierń, inaczej niż to pokazują portrety świętej, pozostawał niewidoczny. Widać było za to wyraźnie ślad po ranie. Rana wydawała nieprzyjemną woń, co spowodowało, że s. Rita dużo czasu spędzała w odosobnieniu. Zmarła wyczerpana chorobą 22 maja 1457 roku. Cela napełniła się światłem i cudnym zapachem. Ciało s. Rity, umieszczone w bazylice w Cascia, zachowane jest w doskonałym stanie. Kult rozpoczęty zaraz po jej śmierci oficjalnie potwierdzał Kościół. Najpierw beatyfikacją w 1628 r., a później kanonizacją w 1900 r., przeprowadzoną przez papieża Leona XIII. Oprócz Włoch święta mocno czczona jest we Francji i w Ameryce Południowej.




Dla rodzin, matek i kobiet

Po Różańcu proboszcz parafii w Czarnej ks. Andrzej Majewski odczytuje prośby i podziękowania, które ludzie kierowali na karteczkach jako intencje modlitewne do św. Rity. Ich odczytanie zajęło 45 minut. "O uzdrowienie nóg, kręgosłupa, oczu; o pomoc w znalezieniu pracy; o zgodę w rodzinie; o dar macierzyństwa i ojcostwa; o uwolnienie z nałogów; o pomoc w cierpieniu" - padały prośby. Na południowym wschodzie Polski nie mogło zabraknąć też intencji o pokój na Ukrainie.

Te często ogólnie formułowane prośby wracają później do ks. Majewskiego w postaci szczegółowych świadectw. Tak jak historia Magdaleny i Wojciecha, małżeństwa z Warszawy, którzy kilkanaście miesięcy temu znaleźli się w Bieszczadach, by - jak wspominają - nie tylko odpocząć, ale także uciec od problemów i kolejnych wizyt u lekarza. Magda była w 12. tygodniu ciąży, a lekarze orzekli, że musiałby zdarzyć się cud, żeby ciąża się utrzymała. Oboje mieli po 41 lat i nie tak dawne doświadczenie poronienia. W czasie tej bieszczadzkiej ucieczki na niedzielną Eucharystię wybrali się do Czarnej. - Usłyszeliśmy o świętej od spraw trudnych i beznadziejnych, której relikwie wkrótce mają zostać sprowadzone do parafii. Odczuliśmy mocno, że św. Rita jest wsparciem, które daje nam Boża Opatrzność. Czuliśmy, że to dziewczynka i od razu postanowiliśmy, że nazwiemy ją Rita. Odzyskaliśmy spokój. Ciąża przebiegła prawidłowo i urodziło się zdrowe dziecko - wspominają. Co jakiś czas wracają do Czarnej. Razem z proboszczem modlą się, dziękują za otrzymane łaski.

Na koniec Mszy św. można było ucałować relikwie św. Rity i potrzeć o nie specjalne chusteczki. - Któregoś miesiąca na nabożeństwo przyjechali dziadkowie. Modlili się o zdrowie dla swojej wnuczki, która przebywała w tym czasie w szpitalu w Zakopanem. Potarli materiałowe chusteczki, które specjalnie przygotowujemy, o relikwie św. Rity i wysłali je do szpitala. Z ich wnuczką leżała na sali inna dziewczynka z Krakowa. Jaj mama wzięła chusteczki z Czarnej, o której wcześniej nie słyszała, i pocierała miejsce, gdzie lekarze zdiagnozowali u jej córeczki guza. Przez dziadków i ich wnuczkę Bóg dotknął jej rodzinę, posługując się też naszą parafią. Potem napisała do nas świadectwo z podziękowaniem Bogu za uzdrowienie córki - opowiada ks. Andrzej Majewski.

Lekarze podjęli decyzję, że trzeba wyciąć guza. Zaplanowali operację na 15 grudnia 2013 roku, ale dziewczynka zachorowała na wirusowe zapalenie krtani i musieli przełożyć operację na 2 stycznia. - Wróciliśmy do domu. Codziennie prosiłam św. Ritę o pomoc. Mocno wierzyłam, że Ania będzie w końcu zdrowa, że św. Rita wyprosi dla nas tę ogromną łaskę u Pana Boga. Pod koniec grudnia objawy zaczęły ustępować, aż w końcu całkiem znikły. W rozmowie z panią chirurg, która miała operować Anię, powiedzieliśmy, że chcielibyśmy zrobić dodatkowe badania przed operacją. Umówiliśmy się na kontrolne USG. Badanie to potwierdziło, że guz zmalał o połowę. Lekarze byli bardzo zaskoczeni. Poczuliśmy z mężem ogromną ulgę. Umówiliśmy się na kolejną wizytę za 3 tygodnie. Na badaniu USG okazało się, że po zmianie nie ma śladu. Wszystko znikło. Na kolejnej wizycie miesiąc później usłyszeliśmy, że nie ma potrzeby dalszej kontroli zmiany guzowatej, bo nic tam nie ma - wspomina pani Marta.

Gotowość na wielkie rzeczy

W Polsce od kilkunastu lat kult św. Rity dynamicznie się rozwija w krakowskim kościele augustianów. Istniał on tam zresztą od XVIII w. Co miesiąc odbywają się tam nabożeństwa, na które ciągną rzesze ludzi. Właśnie od augustianów z kościoła pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej relikwie św. Rity trafiły do parafii w Czarnej, w Bieszczadach. Było to w sierpniu 2012 roku. Rok wcześniej proboszcz z Czarnej, ks. Andrzej Majewski, przeszedł pierwszą operację nowotworu z przerzutami. Później była druga operacja i kilkanaście zabiegów chemioterapii.

- Leżąc w szpitalu w Krakowie, od kobiety z jednej ze wspólnot charyzmatycznych usłyszałem o nabożeństwach do św. Rity w tamtejszym kościele augustianów. To był dla mnie pierwszy sygnał. Po wyjściu ze szpitala moja parafianka powiedziała mi, że modli się za mnie do św. Rity. A jakiś czas potem znajomy ksiądz, który nigdy nie wspomniał o tej świętej, opowiadał mi, jak rozwiązał bardzo trudną sprawę, powierzając ją św. Ricie. To mi wystarczyło - opowiada ks. Majewski. Na jedno z kolejnych krakowskich nabożeństw proboszcz z Czarnej zabrał cały autokar swoich parafian, żeby zobaczyli na własne oczy i zdecydowali, czy chcą mieć relikwie świętej u siebie w Bieszczadach. Fragment sukni św. Rity proboszcz odbierał tuż po swojej drugiej operacji. Uroczystości wprowadzono je do parafialnego drewnianego kościółka. I tak się zaczęło.

Ksiądz Majewski nie ma wątpliwości, że życie zawdzięcza Bogu i szturmowi, który szereg ludzi przypuściło do nieba za wstawiennictwem świętych, wśród których pierwsze skrzypce nieoczekiwanie zagrała włoska zakonnica.

- Gdy odbieraliśmy relikwie, augustianin o. Marek Donaj powiedział, że kto bierze do siebie św. Ritę, musi być gotowy na wielkie rzeczy. I takie rzeczy się dzieją - dodaje na zakończenie.


W: Mariusz Majewski, Z ziemi włoskiej do Polski, w: Gość Niedzielny nr 45, 9 listopada 2014 r., s. 27-29.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz